Jacob Watts
What's too painful to remember
What's too painful to remember
Skoro potwory giną na koniec opowieści, dlaczego wciąż żyjesz? Codziennie patrzysz na blizny na swojej twarzy, poparzenie na lewym policzku, wykluczające cię z życia. Masz szczęście, że żyjesz, a jednak wolałbyś czasem sczeznąć tam i już nie musieć się budzić. Nawet gdy wyjdziesz do sklepu po bułki czujesz współczujący wzrok lub silenie się na wyglądnie normalnie i nie odwracanie od ciebie z obrzydzeniem pomieszanym z litością. Masz trzydzieści cztery lata i twoje życie towarzyskie kończy się na forach i szperaniu w życiu innym ludziom. Wiesz, że twoja dziewczyna zarabia na błyszczyk seks kamerką? Wiesz, że w darknecie możesz zatrudnić płatnego zabójce za czterysta dolarów plus przejazd? Takie zdania raczej nie pomagają ci w znalezieniu przyjaciół. Poprzedni porzucili ciebie, w końcu gdzie podział się tamten Jacob? Sam się nad tym zastanawiasz, bo kreśląc na zaparowanym lustrze litery swojego imienia, nie masz pojęcia kim był Jacob Watts. Agentem FBI. Szpiegiem. Wtyczką, nieuchwytnym, pieprzonym cieniem. Raz pnący się po szczeblach narkotykowej kariery sprzedawca ubezpieczeń w sweterku na koszulę, a chwilę później biznesmen, robiący interesy z samymi szychami. Jak kazał psycholog, wypisujesz swoje cechy charakteru w notesie, skreślając je co rusz. Nie, te nie są twoje, te należały do Erica Riodana, handlarza broni, którego udawałeś trzy lata temu. A tamte to resztki zagubionego dzieciaka z czasów praktyk w FBI, typowe cechy początkującego ćpuna. Nie jest z tobą jednak tak źle. Nie żyjesz w brodzie, wynosząc puste kartoniki po pizzy. Właściwie masz w dwupokojowym mieszkanku w Harlemie całkiem porządnie. Duże, odsłonięte okna wpuszczające światło słoneczne i wreszcie masz gdzie poukładać swoje książki, nie stawiając ich byle gdzie. Kurzu na półkach nie uświadczysz, buty zdejmuje się przy wejściu. Ciągły szum specjalistycznego zwilżacza powietrza, aby zniszczona skóra nie popękała, a podrażnione drogi oddechowe nie wykitowały w połowie dnia. I twoja jaskinia, sześć monitorów, nieustanny szum wiatraków chłodzących prężnie gorące wnętrza komputerów i ciągłe komunikaty, pojawiające się i znikające za sprawą odpowiednich botów. Siadasz an wygodnym fotelu, stawiasz kubek z zieloną herbatą z miodem i cytryną na podstawce, wyciągasz się, wykonujesz dziwny gest, jakbyś próbował pisać na klawiaturze w powietrzu niczym maniak i zabierasz się do pracy, włączając Mumford and Sons lub Blackmore's Night. Znają cię jako Slasha i już tak pozostanie. I tylko gdzieś na dowodzie będziesz Jacobem. Głowa do góry, w końcu to twoje komputerowe wcielenie z awatarem supermana jest sympatyczne.
_______________________Od autorki_____________________
Każdy obrazek (czy to KP, notka czy powiązania) zmienia się po najechaniu. Wszystkie obcojęzyczne teksty podlinkowane, We silmply choose to forget to powiązania. Teksty pochodzą z piosenki Barbry Streisand - The way we were. Twarz pożyczyłam od Colina O'Donoghue, choć wiadomo, że jedna strona jest poparzona i z bliznami.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz